środa, 15 lutego 2012

Rozdział 14


znowu przepraszam, że tak późno ale tyle tych spraw
na głowie.. no ale jestem ;) 
mam nadzieję, że się podoba. losy naszej
głównej bohaterki, są całkiem inne,
niż wcześniej zaplanowałam. zainspirowała mnie
pewna książka ;>
w następnym poście chciałabym pisać, 
w formie  opowiadania przez Lucy. 
myślę, że się spodoba .
no a teraz nie zamulam,  
CZYTAMYY ;)
mam oczywiście jakąś tam nadzieję, że ktoś to czyta ;)
__________________________________________________________________________________




- Nie .. koniec.. nie będę płakać. Nie będę... Lucy kurwa ogarnij się! - krzyczała dziewczyna sama do siebie ocierając łzy. Wstała z łóżka, schowała list do szuflady i udała się do garderoby. Wyjęła z szafy krótką, czarną sukienkę z dużym dekoltem i czarną, cienką skórkę z rękawami 3/4. Poszła do łazienki i założyła naszykowane ciuchy. Podkreśliła oczy, przypudrowała policzki i pomalowała usta czerwoną szminką. W pokoju, w szafie leżały nie rozpakowane szpilki. Leżały tam pół roku z kawałkiem. Kupiła je jeszcze z mamą i całkiem o nich zapomniała. Wyjęła je i założyła na nogi. Do ręki wzięła jeszcze małą kopertówkę z kluczami, telefonem i pieniędzmi. Przejrzała się lustrze: Choć wyglądała zjawiskowo, z jej oczu można było wywnioskować smutek.
- Tato, wychodzę. - powiedziała gdy była już na dole.
- Jest w pół do 9. Gdzie, z kim i o której wrócisz ? - zapytał ojciec.
- Do klubu, będzie kolega <skłamała>, późno. Nie czekaj, mam klucze. - powiedziała szybko. "Ojciec chyba zapomniał o karze.. Ehh.. Chyba dobrze" - pomyślała.
- Tylko bez żadnych wybryków.
- Jasne, pa. - rzuciła i wyszła z domu. Na dworze wiał lekki wiatr. Zamówiła taksówkę.
- Dobry wieczór. Do klubu 'Volcano' jedziemy. Wie pan gdzie to jest ? - spytała taksówkarza, gdy siedziała już w taksówce.
- Jasne, zaraz będziemy. - odrzekł starszy pan. Chodź daleko ten klub nie był, ale jakoś zimno jej się zrobiło i postanowiła, że marznąć nie będzie. Przecież po to są te taksówki ..
- No, jesteśmy. - odrzekł taksówkarz a Lucy wręczyła mu pieniądze. Weszła do klubu. Jak zwykle, w soboty było  bardzo dużo ludzi. W pomieszczeniu biło ciepło i zapach spoconych ciał, od tańca. Zawsze tu przychodziła z przyjaciółmi, gdy chcieli się zabawić. Usiadła przy stole barmana.
- Coś podać ? - zapytał kelner, robiąc przy okazji szejka.
- Martini z lodem, jak można. - powiedziała smętnie.
- Dowodzik proszę.
- Proszę pana. Ja, szesnastoletnia dziewczyna, nie mam dowodu. Ja mam tylko pojebane życie i czasem sobie muszę odreagować. I właśnie odreagowuje sobie przy alkoholu. Pan nie wie, jak to jest. Matka nie żyje, chłopak mnie rzucił, ale pisze że mnie kocha jak głupi, przyjaciele mają mnie w dupie i się właśnie przeprowadzam. Ale zaraz.. pan jest chyba nowy.. Nie widziałam tu jeszcze pana... A wracając do sprawy. Da mi pan to cholerne Martini, ja panu zapłacę i po kłopocie. A mój wiek, nie ma tu nic do rzeczy. - wyżaliła się kelnerowi a On z lekkim uśmiechem dalej robił szejki i lał alkohol na zamówienia.
- Od kilku dni tu pracuje. Masz rację, nie wiem jak to jest. Ale, jak już mówisz, że masz tak źle, to proszę. Tylko ani słowa szefowi. - powiedział podając jej kieliszek.
- Tak jest szefie. - powiedziała wypijając całą zawartość kieliszka. Nawet się nie skrzywiła.
- Szefie, dolej. - i tak wypiła kolejno 5 kieliszków opowiadając swoje życie kelnerowi. Wysoki mężczyzna z brązową czupryną, słuchał uważnie dziewczyny. Mówili sobie po imieniu. Jake był 4 lata starszy od Lucy.
- Chyba wystarczy. Ledwo się trzymasz.- przerwał jej, gdy prosiła go o kolejny kieliszek.
- Ja jeszcze tańczyć idę. Potrzymaj kurtkę i torebkę. - podała mu rzeczy i poszła na parkiet. Tańczyła w objęciach jakiegoś starszego faceta, ale jej to nie przeszkadzało. Jake robił drinki za ladą i obserwował uważnie dziewczynę. W pewnym momencie facet, z którym tańczyła Lucy, złapał ją za tyłek. Jake nie reagował. Dziewczyna lekko odsunęła się od mężczyzny. Po chwili ten palcem jeździł po sukience, w okolicach biustu. Wtedy Jake nie wytrzymał. Zawołał kumpla żeby na chwilę go zastąpił i ruszył w ich kierunku.
- Spieprzaj od niej. - kelner popchnął mężczyznę.
- Bo co. Gówniarzu idź za ladę. - odpowiedział mu i wziął pod rękę Lucy. Wyrywała się, ale tamten był silniejszy od niej.
- Widzisz, że nie chce z Tobą iść. Zostawisz ją czy mam Ci pomóc? - zapytał go, a na nich patrzyło już dużo par oczu.
- Zostaw mnie sukinsynie ! - krzyknęła i oddała mu cios prosto w twarz. Każdy na sali był zdziwiony, a niektórzy nawet wychodzili, bo nie chcieli być w to zamieszani. Na twarzy mężczyzny było widać krew.
- Coś Ty kurwo zrobiła. Pożałujesz tego.- powiedział  i rzucił się na nią. Zanim każdy się obejrzał, aby odciągnąć faceta ona kopnęła go z pół obrotu a przy tym złamała obcas. Facet leżał na ziemi i próbował się podnieść ale ochrona wkroczyła do akcji. Przyglądała się już wcześniej wszystkiemu, ale nie reagowała. Dwaj panowie wyprowadzili mężczyznę  na zewnątrz a drudzy dwaj, uśmiechnęli się lekko do Lucy.
- Pani pojedzie z nami. - rzekł jeden z nich. Lucy była okropnie zszokowana. Nie wiedziała skąd wzięła się w niej taka siła. Czy to ze stresu, czy z nadmiaru alkoholu. Nie mogła nic z siebie wydusić i ruszyć się z miejsca.
- Ej, Lucy. Uspokój się. Halo ? - Jake machał jej przed oczami. W końcu zareagowała.
- Już.. Ja.. ja nigdzie nie jadę. No bez przesady nic nie zrobiłam. Że go kopnęłam to już nie moja wina. - broniła się dziewczyna.
- Zapraszam do samochodu. - ponowił prośbę ochroniarz.
- Jake ! No zrób coś ! - krzyczała dziewczyna, kuśtykając na jednej nodze, w drodze do lady po rzeczy. On się tylko lekko śmiał.
- Panowie. - rzekła do nich. Zatrzymali się.
- Muszę do toalety. - popatrzyli na siebie.
- Pójdę z Tobą.- powiedział ten wyższy.
- No bez przesady. Chyba siku mogę iść sama. Najpierw mi powiedzcie gdzie mnie wieziecie.
- Na komisariat.
- Ja pierdziele. Dajcie mi mandat i po sprawie.
- Chce pani do tej toalety czy nie? Bo jedziemy.
- Jedziecie sami. Ja idę do toalety. - odrzekła i pomaszerowała do łazienki. Szedł za nią Jake, a tamci dwaj stali przy ladzie.
- Ja spierdzielam. - powiedziała po cichu gdy szli obok siebie. Nie odpowiedział nic. W łazience były 4 kabiny, 4 umywalki i 2 okna. Lucy ubrała kurtkę i zdjęła szpilki. Jake stał oparty o ścianę z założonymi na klatce piersiowej rękoma i uśmiechał się szyderczo.
- Co się szczerzysz ? - zapytała.
- Bo jak wyskoczysz, to pokaleczysz sobie nogi. Ostatnio jacyś kolesi napieprzali się butelkami. I tam ktoś na Ciebie czeka. Więc lepiej wyjdź z nimi drzwiami.
- Oj głupoty pieprzysz. Kiedyś Cię odwiedzę, teraz spadam. Nie widziałeś mnie jak coś. - powiedziała i otworzyła okno. Za oknem stał mężczyzna z wielkim bananem na buzi i czarnych okularach. Na parapecie była woda, a Lucy nie wiadomo jak poślizgnęła się na niej i wpadła prosto w ramiona mężczyzny zza okna.
- No, siusiu zrobione to teraz możemy jechać. - powiedział. Znała ten głos, ale nie miała czasu rozmyślać czyj on jest. Musiała uciekać.
- Puszczaj mnie facet ! - krzyczała i wyrywała się. Nic to nie dało. On dalej  niósł ją do samochodu. Gdy już doszli do czarnego bmw, postawił ją na ziemi i otworzył drzwi do samochodu. Nie chciała wsiąść więc w końcu wyłożyli ją na tylnych siedzeniach. Przez pół drogi siedziała cicho.
- Stój. - powiedziała stanowczo. Dwaj ochroniarze, którzy siedzieli z przodu spojrzeli na siebie. Po chwili zatrzymali się na poboczu.
- O co do jasnej cholery chodzi ? Chcecie mnie wywieźć do lasu, zgwałcić i zabić?! - krzyczała na nich.
- Mówiłem już. Jedziemy na komisariat. - odrzekł jeden z nich spokojnie.
- Nie wciskajcie mi takich kitów. Nie jestem żadną, tanią dziwką. Co ja wam zrobiłam ?! Jedźcie do burdelu, tam macie prawdziwe dziwki. A ja wam na pewno dobrze robić, nie będę. - powiedziała im wszystko co układała w głowie. Jeden z mężczyzn odwrócił się w jej stronę i zdjął okulary. Było ciemno i nie mogła rozpoznać jego twarzy. A może to przez alkohol..
- Masz racje, nie jedziemy na normalny komisariat. Zaufaj nam, już nie daleko.. - odpowiedział, odwrócił się i ponownie założył okulary. Lucy nie wiedziała co robić. To wszystko wydawało jej się być snem.. Aż się uszczypnęła.. Ale dalej siedziała w tym ślicznym samochodzie. Ze zmęczenia usnęła ...


sobota, 4 lutego 2012

Rozdział 13

- Córuś śpisz ? Już 14. Niedługo obiad. Telefon do Ciebie się urywają. Proszę, wstawaj. - poprosił Lucy tata, wchodząc do jej pokoju. Szesnastolatka obudziła się wyspana i wypoczęta. Dawno tak dobrze nie spała.
- Dobra, daj mi pół godzinki. Muszę się ogarnąć. - odpowiedziała. Wyszła spod swojej cieplutkiej kołderki i udała się do garderoby. Nie miała ochoty zakładać coś szczególnego więc wybrała szary dresy i czarną, rozciągniętą koszulkę. Udała się do łazienki i wzięła szybki prysznic. Potem wysuszyła włosy i  związała je w niesfornego kucyka. "Gdzie mój telefon?" - pomyślała. Po poszukiwaniu, w końcu znalazła zgubę. Leżał na biurku między książkami. Połączenia- 89 nieodebranych. Wiadomości- 103 nieprzeczytanych. Skrzynka pocztowa całkowicie zawalona. Bardzo dużo połączeń było od Maxa i Scotta.  Jacob i Ben również sporo razy dzwonili. Większość SMS było od Belli. Właśnie dzwonił Jacob. Nie chciała z nim rozmawiać ale odebrała.
- Cześć..- zaczęła niepewnie.
- W końcu.. Nie da się do Ciebie dodzwonić ! Właśnie jadę do Ciebie. Sorki, ale jestem z Tiną. Jesteś w domu? - zapytał chłopak.
- Tak, właśnie wstałam. Przyjedźcie jak chcesz.
- Zaraz będziemy. Musimy porozmawiać.- rzekł i rozłączył się. Dziewczyna zeszła na dół i oznajmiła ojcu, że będą dwa goście na obiedzie. Po 5 minutach  stali już przy bramie.
- Wejdźcie, zapraszam. - powiedziała ze sztucznym uśmiechem, gdy otwierała im drzwi.
- Emm.. Tina. - rzekła urocza dziewczynka do Lucy, podając jej rękę.
- Lucy, miło mi. - odrzekła już z prawdziwym uśmiechem. Goście weszli do salonu.
- Masz piękny dom. - mówiła z zachwytem dwunastolatka oglądając się wokół siebie.
- Lucy ! Chodź szybko ! Przypala mi się ! - krzyczał z kuchni tata.
- Przepraszam, zaraz wracam. - powiedziała gospodyni. Po 5 min dziewczyna wróciła do salonu i zapoznała tatę z siostrą kolegi. Zjedli obiad.
- Wspaniałe. Naprawdę pyszne. Ale.. przepraszam, że to mówię ale czegoś mi tu brakuje.. Hmm... Wiem. Parmezan. - dziewczynka była bardzo wygadana. Lucy ją polubiła. Była taka urocza i śliczna. Zawsze chciała mieć rodzeństwo.
- Bardzo możliwe. Widzę, że znasz się na gotowaniu. - pochwalił ojciec najmłodszego gościa.
- Taak, Tina uwielbia gotować. - wtrącił się Jacob. Po obiedzie, rozmowa im się kleiła. Ojciec Lucy bardzo polubił Tinę. Trochę przypominała mu swoją córkę, jak była mała.
- Lucy, możemy porozmawiać? - zapytał Jacob. Dziewczyna spojrzała na ojca.
- Idźcie do Ciebie. Jeszcze sobie porozmawiam z młoda kucharką.- rzekł do córki mężczyzna. Jacob i szesnastolatka poszli do jej pokoju.
- O czym chciałeś porozmawiać ? - zapytała Lucy po chwili niezręcznej ciszy.
- Wiesz o czym chcieliśmy porozmawiać. Z Maxem jest źle. Bardzo źle. Nie może przyjąć do wiadomości tego, że Ty wyjeżdżasz. Gdy mu o tym powiedziałem, nie odzywał się nic. Chyba do niego to nie dotarło.Po pewnym czasie dopadła go taka złość, że aż musiałem wzywać lekarza. Wydarli się na mnie, że denerwuje pacjenta i takie tam głupoty. Przecież musiałem mu o tym powiedzieć. Wychodzi we wtorek. Dalej chcesz wyjechać ? Nie wiem czy On to wytrzyma psychicznie.. Twój przyjaciel do mnie dzwonił. Jak On się nazywał.. Scott? Tak Scott. Chciał się dowiedzieć co z Tobą ale mu nic nie powiedziałem. Chyba nie masz mi tego za złe?
- Nie. Sama z nim porozmawiam.
- A co z tą przeprowadzką ? Co ze szkołą ?
- Szkołą się nie martwię. Jest koniec maja. Za miesiąc zakończenie roku. Wyjadę. Jest bardzo dobra okazja, bo mój ojciec dostał stanowisko pracy  w innym mieście. 300 km od mojego domu. Starego domu..
- Więc wyprowadzasz się przed wakacjami, tak ?
- Raczej tak, ale nie jestem pewna. Może tata zechce już wyjechać. Nie mam pojęcia...
- Rozumiem. No szkoda ale.. Twoja decyzja. A, zapomniałbym. - powiedział chłopak wyciągając kopertę z kieszeni. - Mam Ci to przekazać. - dodał. Na kopercie pisało wielkimi literami : Dla Lucy.
- Co to jest ? - zapytała niepewnie dziewczyna.
- Otwórz to będziesz wiedzieć. My będziemy już się zbierać. Dziękuje za obiad był naprawdę pyszny.
Przeproś swojego tatę za Tinę. Jest bardzo wygadana i pewnie teraz jeszcze go dręczy.
- Nie będę go za nic przepraszać. On bardzo lubi dzieci , a widać, że Tinę szczególnie. - powiedziała szesnastolatka i  skierowali się do salonu, w którym był pan Anderson i siostra Jacoba.
- No Młoda, zbieramy się. Dziękujemy panu za obiad. - rzekł do siostry chłopak.
- Juuż ? A tak fajnie mi się z panem rozmawiało. Mogę pana kiedyś odwiedzić ? Pokażę panu moje książki kulinarne. Są tam niesamowite przepisy. - mówiła dziewczynka ubierając się przy wyjściu.
- Oczywiście. Nie mam nic przeciwko. - odpowiedział rozbawiony tata Lucy.
- Trzymaj się, mała. Przed wyjazdem zadzwoń. - powiedział do Lucy Jacob.
- Jasne, zadzwonię. - odrzekła dziewczyna i cmoknęła w policzek Jacoba i Tinę.
- Bardzo miła dziewczynka, naprawdę. - wychwalał Tinę tata, gdy sprzątali po obiedzie. Lucy nic nie mówiła.
- Musimy porozmawiać w sprawie domu i szkoły...  - zaczął niepewnie ojciec.
- Tak, miałam poruszyć ten temat. Chciałabym nie sprzedawać tego domu. Wiem, że ty musisz zacząć pracę od zaraz, a mi został miesiąc szkoły. Myślę, że na razie możesz wyjechać sam. Jestem dużą dziewczynką i sobie poradzę. Przecież mi wierzysz i nie rozwalę domu.
- No nie wiem córuś ...
- Tato, wiesz. Wierzysz mi ?
- Wierze ale..
- Nie ma żadnego ale. Po skończeniu szkoły od razu do Ciebie jadę.
- A co z nowym domem ? Trzeba go wybrać.
- Dasz radę, znasz mój gust i wierzę Ci, że wybierzesz coś pięknego. A teraz przepraszam, pójdę do siebie. - po rozmowie Lucy udała się do swojego pokoju. Dochodziła 17.30. Kusiło ją aby otworzyć kopertę i zobaczyć co się w niej znajduję. Ale w pewnej chwili poczuła, że wielką ochotę na papierosa. Nie była nałogowcem, lecz lubiła sobie czasami zapalić. Wyjęła z torby paczkę i zapalniczkę i wyszła na balkon. Zaciągała się długo i rozkoszowała dymem. Po chwili przyjemności wróciła do pokoju. Wyjęła z szafki żelki i colę oraz włączyła w radiu płytę Pezeta. Przy piosence "Nieważne" i jedzeniu żelków na łóżku otworzyła kopertę. Był w niej list.




" Witaj Lucy. Ten list piszę, nawet nie wiem po co. Może nawet go nie przeczytasz... Ale nie. Jak otworzyłaś to chyba przeczytasz. Więc, napisałem go od razu jak Jacob wyszedł, po wiadomości, że wyjeżdżasz. Pewnie Ci mówił, że trafiła we mnie złość. Tak trafiła i to nie z jego powodu. Przecież musiał mi o tym w końcu powiedzieć. A to nie jest jego wina. To jest tylko i wyłącznie moja wina. Cholera, nawet nie umiem przytrzymać dziewczyny przy sobie. Jestem żałosny, wiem. Jeżeli tylko chcesz, nie wyjeżdżaj. Zostawię Cię w spokoju. Nie z tego powodu, że mam Cię dość lub coś w tym stylu. Nie, po prostu ja .. Ja Cię kocham. Kocham jak jakiś nienormalny i nic już nie mogę zrobić. Pamiętaj jedno. Ja byłem, jestem i będę tylko Twój. Nigdy nie poznałem tak niesamowitej dziewczyny. Nie zasługuję na Ciebie. Na koniec powtórzę, to co mówiłem. 
KOCHAM CIĘ.



PS. Na zawsze Twój.

Max."

 Po przeczytaniu go, spłynęły strumienie łez.